Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

...a potem przekabacą. Szkoda, szkoda dziewczyny!... Et! (Macha ręką i siada znowu na zydelku. Zadumany pochyla głowę na piersi. Wzdycha. Chwila milczenia). Nie ma dobra na świecie! (Chwila milczenia. Macha ręką). Wszystko głupstwo!

SCENA PIĄTA.
GABRYEL, OKTAWIA, BARBARA, KOŃCOWA, SALUSIA.
(Siostry wyciągają i wypychają z alkierza Salusię; całując i pieszcząc prowadzą do zastawionego stołu).
Oktawia. Zmęczona jesteś drogą.
Salusia. Oj! nie tylko drogą...
Barbara. Wiemy, wiemy... ale przecież przeprosiłyśmy.
Oktawia. Bo my ciebie tak kochamy! Barbara. No, zjedz cokolwiek...
Końcowa. Siadaj, siadaj... tu... tu... Po płaczu pokrzepić się trzeba.
Gabryel (na str.). Już i ta na jedną nutę z niemi śpiewa.
Barbara. Tylko troszkę, żebyś sił nabrała.
(Obejmują ja, całują, pieszczą i gwałtem prawie sadzają za stołem. Potem obok niej zajmują miejsca).
Oktawia. Ot, kiełbasa...
Barbara. I chleb, i masło... i ser. Kraj, jedz...
Oktawia. A ja ci do popicia przywiozłam w dzbaneczku mleka.
(Salusia zamyślona machinalnie kraje chleb i smaruje masłem. Końcowa, zaproszona przez siostry, zajada. Gabryel wzdycha).