Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Oktawia (całując ją z drugiej strony). Siadaj, siadaj... (Sadza ją gwałtem). Przecież jesteś wśród familii, wśród rodzeństwa!...
Zaniewski (z przymileniem). A i szwagrowie dla pani Końcowej mają życzliwość wszelką.
Pancewicz. I respekt należny, panie dobrodzieju.
Końcowa (udobruchana nieco). Bo tak na mnie wpadliście...
Konstanty (wskazuje na Salusię). Gdyby nie ona... i jej cham włóczęga...
Salusia. Psy wyją, a miesiąc świeci!... Nie znasz, a wygadujesz. Wpierw poznaj, a potem gań!
Konstanty. Właśnie, że znam. Ze wszystkich stron go obejrzałem i z żadnej nic dobrego nie uwidziałem. Ani wełny, ani mleka! ani z mięsa, ani z pierza! Cham i kwita! Kiedy bieży, to bieży, a gdy padnie to leży!
Salusia. Lepszy od ciebie, bo edukowany. Ty takiej edukacyi nawet nie widział, jak on ma!
Konstanty. Nie pomoże krukowi mydło! brudnego gałgana edukacya nie wybieli!
Salusia. Kostanty arystokrat, to niechaj sobie wielkiej pani szuka, a ja dla siebie za mąż idę, nie dla Kostantego.
Konstanty (śmieje się ironicznie). Bieda tylko, że nie pójdziesz!
Salusia. I czemuż to?
Konstanty. Bo ja zabraniam.
Salusia. Już moje dzieciństwo przeminęło. Dwadzieścia trzy lat mam i nikt mi nic nakazać, ani zakazać nie zdoła.