Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bywało, ale dla jakiej przyczyny ona zdrową głowę pod ewangelię kładzie?

Oktawia. Bo ją Pan Bóg opuścił, dyabeł opętał i... (dyga przed Końcową) i siostrzyczka mieszczanka zbałamuciła.
Zaniewski. A tak, tak. Kto na niegodne romanse Salusi pozwalał, kto?
Barbara. Kto hołysza do domu przyjął i zaprosił?... O! nie bój się! dla siebie jednak mądrzejsza była. Męża, choć miejskiego śmieciucha, lecz z ładnym domem i zyskownem rzemiosłem wzięła, a siostrę to gotowa za żebraka wydać...
Oktawia. W łzach wiecznych i w nędzy utopić!
Konstanty. Jeśli Salusia zginie, to Anulka za nią Panu Bogu odpowie, bo ona temu wszystkiemu winna!
Końcowa (która zmordowana bieganiem siadła, zrywa się teraz z krzesła). Wcale nie po to tu przyjechałam, aby mną poniewierano. Ja do poniewierki nie przywykłam. Mam mój dom, chwała Bogu! i swego męża, i swoje uważanie w świecie. Przyjechałam za własne pieniądze, przez siebie najętym koniem. Natychmiast każę zaprządz. Ani momentu dłużej tych impertynencyj znosić nie będę... i odjadę.
Oktawia (przerażona). Ależ siostruniu!... (Mruga na Konstantego).
Konstanty. Nikt tu Anulce ubligi czynić nie chce. Bogiem się świadczę, że jestem dla niej z całą braterską atencyą...
Barbara (całujac Końcową). No, no... nie gniewaj się Anulko!