Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Oktawia. Dobry los!... Niczego więcej widać warta nie była!
Barbara. A widać zmiarkowała, że lepszy nie weźmie, to sobie sama siakiego takiego bierze.
Zaniewski. Siakij takij cialepiej, kali swoj, to lepiej.
Pancewicz. Ot! i dobrze utrafiłeś, panie dobrodzieju, bo jej chłopskie mówienie najmilsze!
Salusia (stoi milcząca. Łzy jej kręcą się w oczach. Głowę na piersi pochyla i mówi po cichu, jakby do siebie). To jest prawda! to jest prawda! on chłop... ziemi nie ma!
Barbara. Chyba nas wszystkich do grobu położą, wprzód nim ty za tego oberwańca pójdziesz!
Oktawia. Co to oberwaniec! to jest łotr, wisielec, powroźnik, łańcusznik!
Salusia (nagle podnosi głowę i cała trzęsąca się z gniewu i oburzenia przyskakuje do sióstr). A wy jakiem prawem takie przezwiska jemu dajecie? Chwytajcie się za swój nos, a cudzych nie tykajcie! Jaki on łotr, i wisielec i łańcusznik?! Co on komu złego wyrządził? Dla jakiej przyczyny wy go swemi gadzinowemi językami sieczecie? Ja wam nie pozwolę pluć na mego narzeczonego! (Zwraca się do Konstantego. Ujmuje się jedną ręką w bok i mówi z dumą). Słyszysz, Kostanty? On cham, to jest prawda, ale cham chamówi nierówny... i on nie taki jak wszystkie chamy; a daj Boże, aby wy jego warci byli! Słyszysz, Kostanty? Niech was Bóg broni, żebyście na niego wygadywali i od łańcuszników go przezywali, bo jak