Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Zaniewski. Ja tego nie zniosę! (Pancewicz wciąż lata i piskliwym głosem uspakaja).
Gabryel (wstał i spogląda w okno). Przyjechały! przyjechały! Salusia i Końcowa przyjechały!
(Wybiega do sieni. Nagle robi się zupełna cisza. Siostry, brat, szwagrowie, mimo zakłopotania, kiwają na siebie głowami, mrugają oczami i porozumiewają się na migi. Konstanty, bardzo poważnie staje przy kanapie, jedną ręką opiera się na poręczy, drugą bierze się w bok. Drzwi się otwierają, wpadają dwie kobiety w salopach, z głowami owiniętemi w wielkie chustki. Gabryel po cichu za niemi wraca i siada na zydelku).
SCENA TRZECIA.
CIŻ SAMI, ANNA, KOŃCOWA, SALUSIA.
Salusia (ubrana po miejsku, ze smakiem. Mówi wesoło). A to deszcz! niby z cebra leje!
Końcowa (także ładnie po miejsku ubrana. Mówi równie wesoło). Jak się macie?
Salusia. Święty Boże!... i Okcia! i Basia!... i wszyscy tu! Czy to tak zgromadziliście się na moje przywitanie? (Obie zrzucają z siebie szybko chustki i salopy. Salusia, niezwracając uwagi na nadąsane miny, biegnie od jednej do drugiej i całuje kobiety; one odwracają od niej twarze; mężczyznom rękę podaje; ci zaledwie dotykają jej dłoni. Spostrzega Gabryela). Gabryś! jak się masz! (Gabryel zrywa się z zydla i długi, przeciągły pocałunek składa na jej ręce, z widocznem wzruszeniem). Dobry Gabryś... (Klepie go po ramieniu. Końcowa nieco poważniej i spokojniej, ale także wszystkich obeszła i powitała, niemal równie jak siostra zimno przyjęta. Salusia