Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to jest podług mego życzenia, sześćset rubli posagu na stół jej dam. Kiedy bieży, to bieży, a gdy padnie to leży! U mnie tak!

(Chwila milczenia. Oktawia siada na krześle i zaczyna się na niem kołysać).
Oktawia. Jednakowoż Kostanty jest bardzo niesprawiedliwy. Dla jakiej-że to przyczyny najmłodszej siostrze aż sześćset rubli posagu ma wypłacać, kiedy starsze dostały tylko po trzysta?
Barbara (siada na krześle i zaczyna się w tę i ową stronę na niem wykręcać). To jest prawda! Wszystkim trzysta, a jednej sześćset! Dla jakiej to przyczyny? Czy dla tej, że ona takie zgryzoty familii robi, których my nigdy nie robiły?
Oktawia. Albo dla tej, że Kostanty jest niesprawiedliwy i własną swoją krew chce ukrzywdzić!
Barbara. Że Kostanty jest krzywdzicielem o tem już mnie i wtedy wiadomo było, kiedy to trzy krowy przyobiecał dać, a dał tylko dwie.
Zaniewski. To jest prawda! Na Kostantego obietnicę nie zawsze spuszczać się można!
Oktawia. My takie same córki swoich rodziców jak i Salusia... i to samo należy się nam co i jej! (Pancewicz mityguje żonę, ciągnąc ją za rękaw).
Barbara. Tylko u Kostantego fantazya więcej znaczy, niż sprawiedliwość!
Oktawia. U Kostantego ten najlepszy, kto najgorzej postępuje!
Konstanty (z początku słucha spokojnie, tylko ironicznie się uśmiecha. Nagle tupie nogą z gniewem). Czego rozjadłyście się jak psy na dziada? Czy z waszego daję?