Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niedawno u Kazimierza Jaśmonta, w Jaśmontach. Widziałem dwa konie, które u Onufrego Cydzika kupił, bo to on, panie dobrodzie a, końmi handluje. Szkapy jak się patrzy...

Konstanty (niezadowolony przerywa). Trzy dni temu i ja byłem u Jaśmonta w bardzo ważnym interesie, takim ważnym, że od niego może w drugim interesie wszystko zależy. Chciałem o tem panie siostry i panów szwagrów w czasie dopiero uwiadomić, ale ponieważ zgadało się o tej materyi...
Gabryel (z zydelka cichym głosem). Słyszę, Salusia ma dziś przyjechać?
Oktawia (siada). A, przyjedzie, przyjedzie.
Barbara (siada także). Obie z Końcową przyjadą.
Konstanty. A i Kazimierza Jaśmonta pod wieczór tu się spodziewam.
Oktawia. Dlaczego?
Barbara. Po co?
Zaniewski. Czy Konstanty ma konia na sprzedaż?
Konstanty (z tajemniczą miną). Większy tu trochę targ nastąpi, niżeli na konia. (Wstaje). Na różne choroby są różne sposoby. Otóż na tę chorobę ja jeden sposób wymyśliłem: pojechałem do Jaśmonta i powiedziałem: jeśli będzie tak a tak, to jest podług mego życzenia, ja Salusi sześćset rubli posagu na stół wypłacę. (Barbara i Oktawia zrywają się z krzeseł). Bo kiedy ja co przedsięwezmę, to już niczego nie pożałuję, aby dokonać. Choć własnej krwi utoczę, a dokonam. Może mnie przyjdzie tego siebie w garści ścisnąć, głodem przymrzeć, bez butów pochodzić, ale co powiedziałem, dokonam. Jeśli stanie się tak a tak,