Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Gabryel. Daremnie prosisz...
Salomea. Nieszczęśliwa jestem, Gabryś, bardzo nieszczęśliwa!
Gabryel. Ja tu przyjechał umyślnie, aby ciebie od wszelkiego złego przypadku uchronić, ja z twoich oczu widzę, co zamierzasz...
Salomea. Już do wody nie skoczę... nie... nie skoczę... tylko tam... tam... pod okno pójdę... raz jeden na niego spojrzę... jeden raz jeszcze, ostatni... a potem z tobą pojadę. Puść!
Gabryel (tonem stanowczym). Nie trzeba serca daremnie szarpać! Nie trzeba!
Salomea. Tylko raz... raz jeden spojrzę...
Gabryel (j. w.). Nie trzeba nasuwać się ludzkim oczom... One zdrajcami być mogą! Świadczyć kiedyś będą, żeś tu była... żeś do niego przyleciała...
Salomea. Puść! puść! (Wyrywa się z rąk Gabryela, biegnie całym pędem i rzuca się do rzeki).
Gabryel. Jezus, Marya! ratunku!... Kto w Boga wierzy, ratunku! (Biegnie i rzuca się za Salomeą do wody).
Wieśniacy (naprzód zmieszane głosy; potem jęki). O! o! o! Skoczyła do wody!... Na sam wir trafiła!... Kto?... Ta co tu stała... co do okna podchodziła... Człowiek jakiś za nią płynie... Czy ją pochwyci?... (Jeden z wieśniaków odwiązuje łódź i płynie za tonącemi). Dobrze, Janie... dobrze... Oni tam... tam... na lewo... Śmiało!... odważnie!.. Nieszczęście!... nieszczęście!