Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Dziewczyna. Szykują się do tańca!... Pan młody z naszą Awrelką na przedzie.
Salomea. Co ja teraz pocznę? gdzie ja teraz pójdę? gdzie ja się teraz podzieję? co ja teraz pocznę?
Włościanka. Wszyscy młodzi wzięli się za ręce i zatoczyli niby duże koło.
Salomea (marząc). Nikogo już swego nie mam na całym świecie! Sama jedna... sama jedna w ciemnościach świata błądzę... błądzę... błądzę. Ani tu pozostać, ani gdziekolwiek pójść. Ha! iść ztąd trzeba... ale nie ma dokąd! I sił już nie mam do niczego... do niczego!... Ze szczęściem w sercu, po tej nużącej drodze, którą od wczoraj przebyłam, pewniebym i skakała może, ale teraz ustać na nogach nie jestem w stanie. (Mimowiednie przyklęka).
Parobek. Ho! ho! ho! jak siarczyście przytupują!
Salomea. Teraz ciemno, to dobrze, ale kiedyś przecie rozwidnieje... a wtedy co? (Zrywa się). Pójść sobie?... a gdzie?.... (Postępuje parę kroków). Już nawet i iść nie zdołam. Nogi mam jak podcięte; drżą i uginają się ku ziemi. Jeżeli nie pójdę, zobaczą mnie, znajdą, dowiedzą się wszyscy, że leciałam do niego... leciałam do niego... jak waryatka, jak ulicznica ostatnia... leciałam i przyleciałam na jego wesele, z inszą, z drugą. (Po chwili). Jak ta muzyka gra! jak ta muzyka. gra!... (Z tlumionym w piersi krzykiem). On tam tańczy!... on tańczy! on tańczy!... a ja tu tak blisko, w ciemności umieram z bólu i rozpaczy. Jaki ten świat okropny! jaki ten świat okropny! Po co ja się rodziłam! (Bierze głowę w obie ręce).