Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy niej siedzi?... Może starszym drużbantem jest, a w tych stronach taki zwyczaj, że pannie młodej starszy drużbant na godach weselnych asystuje... Dziwny zwyczaj, dziwny zwyczaj! (Zbliża się znowu do grupy stojącej pod oknem i pyta). Moja pani, czyje to wesele?

Włościanka. Córki posesora, pana Kuleszy.
Salomea. A za kogoż ona wychodzi?
Włościanka. Za tutejszego nadleśnego, Jerzego Chutkę.
Salomea (odskakuje i chwyta się za głowę). Boże! co ja słyszę!
Włościanka (do dziewki). Ma dziwne oczy... i sama jakaś nieprzytomna!
Dziewka. Nie znam jej... pewno obca.
Salomea (na przodzie sceny, do siebie, szeptem). Nieprawda! nieprawda! nieprawda! nieprawda! (Po chwili zbliża się do grupy stojącej pod oknem i pyta). Czy już po ślubie?
Parobek. A ma się rozumieć! Nawet wieczerzę zjedli, to już widać po ślubie.
Dziewka. Godzin z pięć jak powrócili z kościoła. (Salomea odchodzi i przygnębiona upada na trawnik).
Salomea (trzymając głowę w obu dłoniach). Jerzy! Jerzy! Jerzy mój Jerzy!... Nic nie widzę, nic nie czuję, tylko zdaje mi się, jakby kto tu (wskazuje na czoło) wewnątrz, ognistemi literami wypalił twoje imie! (Słychać muzykę grającą dziarskiego mazura. Salomea zrywa się na równe nogi). Jezus, Marya! jego wesele! Jezus, Marya! Jezus, Marya! jego wesele!