Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gromkie powitania, zdrowia wznoszone, rozhowor głośny. Zaczyna się nieco ściemniać. Salomea przyklęku przed komodą, wyjmuje z niej serwetę, którą rozściela na podłodze, wkłada w nią trochę odzieży i papiery, potem związuje z tego wszystkiego tłomoczek. Wydobywa portmonetkę; rachuje w niej drobne pieniądze i chowa do kieszeni. Wtem Cydzik, który dotąd spokojnie siedział, powstaje i na palcach po cichu zbliża się do Salomei, która go nie widziała i nie widzi).

Cydzik (z pałającemi oczami). Tak Michał radził... a Emilka mówiła, żebym spróbował! Spróbuję! (Zbliża się do Salomei z tyłu, obejmuje ją za szyję i całuje. Salomea zrywa się na równe nogi. Gwałtownym ruchem mu się wyrywa i staje pod ścianą).
Salomea. A toż co?... Czy to pięknie takie napaści czynić?
Cydzik (przysuwa się znowu do Salomei i za rękę ją chwyta). Przecież jutro już ślub nasz będzie... to dziś można choć pocałować... (Chce ją objąć i pocałować).
Salomea (popycha go, Cydzik się zatacza). Jeszcze my nie po ślubie! jeszcze nie wiadomo co jutro będzie!
Cydzik (gniewnie). Jakto niewiadomo? Owszem wiadomo, że Salusia jutro moją żoną zostanie i co każę to będzie robiła, bo przed ołtarzem posłuszeństwo zaprzysięgnie.
Salomea (wybuchając). A! niedoczekanie twoje, abyś ty miał moim panem być i swoją wolę na mnie wywierać! (Zrywa z palca obrączkę i rzuca tak, że pada pod kanap). Na! — masz. Za swoje bogactwa inszą