Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tem wypiliśmy w drodze, w jednej i drugiej karczmie, po parę kieliszków gorzałki.

Michał i Emilia. Niech będzie na zdrowie! Cydzik. Od jednego spojrzenia na pannę Salomeę, całą duszą zapragnąłem, aby się stała moją dozgonną towarzyszką, moją żoneczką... A kiedy po pierwszem naszem tu przybyciu otrzymałem harbuza, to mi tak stało się przykro, tak na wnętrzu boleśnie, smutno i markotnie, że wypowiedzieć tego nie zdołam.
Emilia (z uśmiechem). Jednak fantazyi i nadziei pan Władysław nie stracił.
Cydzik. Przez całą drogę do Bohatyrowicz w ramię i w ręce pana Kazimierza Jaśmonta całowałem, prosząc i jęcząc, aby od zamiaru pojechania z drugiemi swatami nie odstępował i aby cokolwiek takiego zrobił, coby Salusię... to jest pannę Salomeę... do przyjęcia ich skłoniło.
Michał. No! przyjechaliście... i za drugim razem powiodło się.
Cydzik. Dzięki Bogu!... Bo ja, proszę państwa, nigdy przedtem żadnej młodej panny z bliska nie znalem, do żadnej się nie zalecałem... i nie wiedzialem, a nawet nie myślałem o tem,, w jaki sposób najskuteczniej czynić to należy. (Smutnie). Ba! jeszcze i teraz nie wiem.
Emilia (śmiejąc się). Zapytaj mego Michała, on doskonale umie i pewno nauczy.
Michał (śmiejąc się). Ostro! bez upamiętania... Z miejsca do niej, choć się broni!
Cydzik. Eeee! pan Michał żartuje!