Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Cydzik (do Oktawii). A gdzie panna Salomea? Pragnąłbym jej rączki ucałować.
Jaśmont. ja także, bo jakby to było, aby w dziewiczy wieczór, takiego kwiatka ślicznej krasy, nie uczcić atencyą! Drużbowie. I my... i my!
Oktawia (która przyszła do Salomei, szturcha ja, aby powstała. Mówi szeptem). Nie patrz tak sępem. Wstań! (Salomea powstaje. Naprzód całuje ją w rękę Cydzik, potem Jaśmont, potem drużbowie. Cydzik wpatruje się w nią, jak w obraz cudowny. Ona ciągle milczy).
Końcowa (do Jaśmonta). Jakaś dziś nie swoja... trochę nadąsana...
Jaśmont. E! jutro to wszystko przejdzie.
Zaniewski. Panieńskie fochy przedślubne!
Konstanty. Babskie bzdurstwa! Głupi byłby, ktoby dbał o to! Fiu! fiu! fiu!
Pancewicz. Na to skromność panieńska przez Boga jest stworzona, panie dobrodzieju, aby panny po swoim wianeczku, i nie utraciwszy go jeszcze, lamentowały! Oho! ja to wiem. (Wchodzą: Adam Strupiński, Leon Wierciłło, młodzież okoliczna, drużki i inne dziewczęta). Ale prosimy siadać.... uprzejmie prosimy. (Wszyscy siadają).
Oktawia (uderzając się w czoło). A!... gąski z pieca wyjmować trzeba! (biorąc Salomeę za rękę) Gąski z pieca wyjmiemy! (Po cichu). Salusia, masz rękę zimną jak kawał loku!
Salomea. To nic, to nic. Idźmy gąski z pieca wyjmować!
Barbara. Chodźmy! chodźmy! bo spalą się na węgiel!