Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Oktawia (drwiąco). A Gabrysia na jego miejsce postawić przed ołtarzem?
Barbara (szyderczo). Aby dobrana para była!
Gabryel (zakrywa oczy rękami, ale szybko je opuszcza i mówi głośniej, stanowczo). Bo ona nie ze wszystkiem taka, jak insze; ona swoją wolę i śmiałość ma; jej bieda jaka stać się może, a na sumienie familii grzech padnie.
Oktawia. No, to niechaj pada, a Gabryś niech już sobie ztąd idzie, bo my na gadanie z głupimi czasu nie mamy! Barbara. Ot! ruszył konceptem! Widać dla tego, że sam tak dobrze wykierował się na świecie, to i drugim rady dawać chętny. Tylko, że nie każdy lubi w dziurawych butach, czy też trzewikach chodzić.
Gabryel. Ostrzegam! (Wychodzi).
Oktawia (wzruszając ramionami). Wiadomo, głupi Gabryś!
Barbara (pogardliwie). Co taki rozumnego wymyślić zdoła!
SCENA DZIEWIĄTA.
Ciż sami, EMILIA, SALOMEA potem MICHAŁ, potem KOŃCOWA, potem KONSTANTY, PANCEWICZ i ZANIEWSKI.
Emilia (wchodzi trzymając pod rękę Salomee, zamyśloną i bardzo blada, mówi jej do ucha nieco zniżonym głosem, przerywając wyrazy śmiechem). Michał to mnie tak kocha, ale to tak kocha, że ludzkie wyobrażenie przechodzi!... Ot! powiada, że nie ma nademnie na całym świecie piękniejszej i przyjemniejszej kobietki.