Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Salomea (z gwałtownym krzykiem). Jezus, Marya! jutro! już jutro!
Końcowa. Saluś! kochanie moje... co tobie?
Salomea (tuli się do Końcowej, po twarzy i po rękach ja całując). Ja nie chcę... ja nie chcę... ja tak prędko nie chcę!... Anulka, moja Anulko, moja ty droga, moja ty jedyna, ratuj mnie, dopomóż, powiedz Kostantemu, żeby odłożył. Poproś ty ich wszystkich za mnie, wstaw się, orędowniczką bądź moją... Kiedy Boga kochasz, kiedy dzieciom swoim szczęścia życzysz, ratuj!... Niech ślub odłożą... ja tak prędko nie chcę... nie chcę...
Końcowa (przerażona i zdziwiona, tuli ją do piersi i pieści) Mój Boże! mój Boże! co tobie, Salusia? Opamiętaj się; to czego żądasz, stać się nie może! Salomea (j. w.). Och! ratuj... Ty masz u nich takie uważanie...
Końcowa. Czy sposób, aby dla głupich kaprysów taką partyę i to w wigilię ślubu odrzucać. Sama na to narażać się nie powinnaś, bo szkoda byłaby wielka, straszna szkoda... i wstyd i potępienie ludzkie, i wytykanie palcami...
Salomea (j. w.). Potem... później... jak się rozmyślę... ale jutro... tak prędko ja nie chcę...
Końcowa. Ależ kiedy wiem... kiedy upewniona jestem, że Kostanty nie zgodzi się na odłożenie twego ślubu! Ja proszę...
Salomea (ze łzami, całując ją po rękach). błagam... ja ciebie, Anulka, bardzo proszę... Zlituj się...