Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Salomea (tajoną boleścią). Nie myślał! (Po chwili). Ale list to najpewniej od niego miałaś?
Końcowa. Ani mru mru nie odezwał się do mnie.
Salomea (załamuje ręce). No, to gadajże przynajmniej, co o nim słyszałaś? Może chory? Może jeszcze wszystkiego między nami za skończone nie uważa? Czy bardzo rozgniewany?
Końcowa. Ani ja go widziałam, ani ja o nim słyszałam, ani mnie nawet w głowie postało dowiadywać się o niego. Bo i po co już teraz dowiadywać się, kiedy on cudzym dla nas jest i cudzym na zawsze pozostanie, a może jeszcze i wrogiem.
Salomea (oburzona). Może on czyim wrogiem jest, ale pewno nie moim! (Obejmuje siostrę za szyję, całuje ją i pieści). Prawdę mówisz, Anulka? czy prawdę mówisz? Nie widziałaś? nie słyszałaś? Moja najdroższa, moja ty miła, moja ty złotna, powiedz prawdę, powiedz!
Końcowa. A odczepże się ty odemnie ze swojemi głupiemi zapytaniami i proszeniami! Co ja ci gadać będę? Nie widziałam, nie słyszałam, nie dowiadywałam się — i tyle! A i tobie już nie wczas dowiadywać się o niego, kiedy jutro ślub z drugim będziesz brała!
Salomea (powstaje). Oj! pękła tu jakaś nić, co mnie wiązała ze szczęściem!... Kiedy od ciebie nie dowiedziałam się niczego, to już od nikogo nie o nim nie usłyszę nigdy... nigdy... nigdy... Jak kamień do wody wpadł... i przepadł! Ambitny!... Ambicya większa w nim nad kochanie. Zaskalił się... i palcem