Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jazdem tak ucieszyłam... tak ucieszyłam serdecznie...

Końcowa. Pięknie się cieszysz, kiedy łzy masz w oczach...
Salomea (ocierając oczy). To nic... to nic... Widzisz, już nie płaczę.
Końcowa (klęka przed kuferkiem i otwiera). A i drobiazgów różnych ci nazwoziłam: chusteczek, ponczoch, wstążek... i złotą broszkę, i łańcuszek. (Szuka w kuferku).
Salomea (przysiada przy niej na podłodze i obejmuje ją za szyję). Anulko!... słuchaj...
Końcowa. Słucham...
Salomea. Powiedz... gadajże, co się z nim dzieje? Co on tobie mówił? Czy bardzo desperuje? Czy okropnie na mnie narzeka? Czy zmizerniał? A co ty jemu powiedziała?
Końcowa (ujęta). Kto? Komu?
Salomea (przedrzeźniając). Kto? Komu?... Jezus, Marya! jacy wy wszyscy niedomyślni! No, gadajże, Anulka, jeżeli Boga kochasz, gadaj! Ty o nim pewno wszystko wiesz? on do ciebie pewno przyjeżdżał?
Końcowa. Aaa! to o Jerzym mowa! (Żegna się). W imię Ojca i Syna, a jaż zkąd mogę cokolwiek o nim wiedzieć!? a jakimże sposobem?...
Salomea. Jakto zkąd? jakto jakim sposobem? czyż on u ciebie nie był?
Końcowa. Ani go widziały moje oczy, ani oczekiwałam jego przyjazdu, ani on też o przyjeździe pewno nie myślał!