Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed gankiem nie ma nikogo. (Wychodzi. Po wejściu Końcowej wnosi kuferek i pudło i natychmiast oddala się).

SCENA SZÓSTA.
SALOMEA, KOŃCOWA.
Końcowa (wesoło). Saluś! jak się masz?
Salomea. Anulko! Anulko moja! (Rzuca się jej na szyję i całuje tkając).
Końcowa. Czekaj! daj pokój! udusisz! (Do Gabryela, który przyniósł pudło i kuferek). Gabryś! dziękuję. (Do Salomei). Salka! czemu ty beczysz?
Salomea. To z radości Anulko, z radości... Tak na ciebie czekałam, tak czekałam, jak na zbawienie duszy! Ty wiesz, jak ja ciebie kocham!
Końcowa (która otwiera pudełko). I ja ciebie, setnie. A patrz, co ci w prezencie przywiozłam. (Wyjmuje suknię ślubną i welon). Oglądaj, jedwabna... a przyjrzej się welonowi, jaki długi, jaki cienki... jak pajęczyna...
Salomea (obojętnie). Śliczny. (Całuje ją w twarz trzy razy). Dziękuję ci... jaka ty dobra!
Końcowa. Cóż ci to? cóżeś taka obojętna?... Sukni ślubnej, jaką ci kupiłam, w takim gatunku i w takim modnym fasonie nie miała i córka naczelnika powiatu, co w tych dniach wychodziła za mąż. Skrajała ją modniarka z Warszawy...
Salomea. Ja ci wdzięczną jestem... bardzo... bardzo... ale nie wiem jak dziękować... nie potrafię... nie umiem.. zwłaszcza, Anulko, że się twym przy-