Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szy. Adaś Strupiński to jeszcze wczoraj przedemną desperował, że Cydzikowi dał się uprzedzić.

Barbara. A Wierciłło byle tylko wspomnieć, że Salusia zaręczona, wnet sępa pokazuje i z cicha wygraża, że tego smarkatego, który im pannę z pod zabiera, kiedykolwiek na gorzkie jabłko nosa stłucze.
Konstanty (z zadowoleniem). W ręce mnie powinna całować za to, żem ją na taki bryljant, dla wszystkich pożądany wykierował! Dawniej, to na dwa lata znajdował się jeden konkurent i to lada jaki, a jak ją jedynak pana Onufrego zatargował, to wszyscy kupić-by radzi. (Śmieje się). Kiedy bieży, to bieży, a gdy padnie to leży! U mnie zawsze taka robota!
Oktawia (zgryźliwie). At! wiadomo: koń zatargowany i panna zaręczona największą cenę mają. Ażeby teraz z Cydzikiem rozeszło się, to i wszyscy-by od niej poodpadali.
Konstanty (z dumą). Ale się nie rozejdzie, bo małżeństwo to kosztować mnie będzie... strach!... ale się nie rozejdzie! Panowie Cydziki nie powiedzą, że do ich domu siestrę z gołemi rękami wepchnąłem. Że pięć „p“ wniesie było to wszystkim wiadomo, niechże i szóste ma nielada jakie. Niech panowie Cydziki panów Osipowiczów znają!
Barbara. To jest prawda, że Kostanty dla niej szczodry...
Oktawia. Oj! nie tak, jak dla nas! nie tak!