Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Aurelia (rozmarzona). Och! panie Jerzy... (W głębi wchodzą leśnicy z gałęziami).
Leśnik pierwszy (śpiewa).

Niemnem-rzeką chciałbym płynąć w dal,
Wiecznie płynąć bym ja rad —
I tak wśród wzburzonych, modrych fal
Dopłynąć w lepszy świat!

Zasłona spada.
AKT CZWARTY.
Scena przedstawia tę samą izbę co w akcie drugim. Po podniesieniu zasłony słychać ze stodoły dolatujący odgłos młócenia cepami i kiedy niekiedy z za otwartego okna śmiechy, zmieszanych męskich i żeńskich głosów, pomiędzy któremi często dominuje głos Salusi. Pod piecem stoją dwie balje, przy których Oktawia i Barbara, w negliżach, piorą bieliznę.
SCENA PIERWSZA.
OKTAWIA, BARBARA.
Oktawia. Kostanty z moim owies młócą.
Barbara. I z moim też.
Oktawia. Twój i Kostuś, to zapalczywie i prędko wala, — a już mój Pancewicz, to powoli, z flegmą i poważnie, jak na statecznego człeka przystało.
Barbara. Kostanty przypila, bo ambitny, wie, że weselników zjedzie się dziś wiele, chce więc mieć zapas, by każdemu gościowemu koniowi choćby mały, choćby z sieczką zmieszany garczyk owsa do żłobu wsypać.