Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
SCENA TRZECIA.
CIŻ SAMI i ZOFIA CHUTKOWA.
Jerzy (wbiega, niosąc na rękach matkę, staruszkę drobną i suchą). To moja matka!... moja matka najdroższa. (Sadza ją na kłodzie, klęka przed nią i ręce jej i nogi całuje).
Chutkowa (wzruszona) Synku mój!... sokole mój!... dziecko moje! (Całuje go w głowę i błogosławi). Mówili synku, że ty smutny, zdesperowany... to ja przyjechała pocieszać, do matczynej piersi przytulić... razem z tobą płakać i łzy twoje ocierać.
Jerzy. Ach! jak ja ci wdzięczny... jak ja ci wdzięczny. Tyle drogi dla mnie odbyłaś... Czy nie zmęczona jesteś? (Zrywa się na równe nogi). Niech-że ja cię zobaczę, niech się widokiem twoim nacieszę!
Kulesza. Hm! hm!... A zaprezentuj-że mnie, proszę.
Jerzy (odwraca się i bierze go za rękę). Przepraszam. W pierwszej chwili radości o całym świecie zapomniałem. (Do matki). Pan Floryan Kulesza, posesor Laskowa... dobry dla mnie jak drugi ojciec.
Chutkowa. Dziękuję wielmożnemu panu za jego serce dla mego jedynaka. Ja prosta kobieta, jedwabnych słówek składać nie umiem... ale z duszy dziękuję, za mego Jurka, za mego sokoła!
Kulesza. Moja pani Mikołajowa, jak Bóg na niebie, nie ma zaco dziękować; zasłużył on sobie na życzliwość i przyjaźń ludzką... a choć teraz, od zgryzoty, pomieszało mu się troszeczkę w głowie, to... Ale o tem potem pogadamy. (Zwraca się do Jerzego). Panie Jerzy, każ furmanowi jechać wprost na folwark,