Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Sarnecki - Harde dusze.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mam, tysiąc owieczek, dwanaście sprzęgów koni, oraz różne ruchomości gospodarstwu i dostatkowi potrzebne. Dzięki Bogu! może też i grosik jaki, choć nieduży, na nagłą potrzebę najdę. (Śmiejąc się dobrodusznie, kładzie rękę na ramieniu Jerzego). Tak z tobą będzie, kochanku! tak i z tobą będzie! Zgryzotę pod nogi rzuć, do roboty rękawy zawiń, lamentować napróżno przestań. Lamenty babom właściwe, a przecież i one obok lamentowania co innego robić muszą. A patrz: moja wiecznie jęczy a jak przytem pracuje! hej!

Jerzy. Już to pewno, że pan ma racyę... i jeżeli ktokolwiek na świecie smutnemu człowiekowi odwagi dodać, a wątpienia ująć może, to nikt lepiej od niego uczynić tego nie zdoła.
Kulesza. To i czego puszyłeś się przedemną jak indyk, a od nas wszystkich jak leśny odyniec stroniłeś?
Jerzy (opuszcza głowę zamyślony, potem nagle ja podnosi). Ach! gdybym ja mógł jakim sposobem pomścić się na nich za tę obrazę, którą oni mnie wyrządzili, zdaje się, że wtedy ów wąż jadowity, co wpełzł mi do serca, wypadłby ze mnie. Już parę razy bliski byłem tego, aby do Tołłoczek pojechać i Osypowiczowi w łeb z fuzyi wypalić, ale powstrzymywało mnie, po pierwsze: zbrodniarzem być nie chcę; a po drugie: ona mogłaby sobie pomyśleć, że ja o nią, choć mnie na innego przehandlowała, tak dbam, iż sumienie i wolność swoją niżej od niej stawię... Ach żebym mógł jaki sposób wymyśleć, żebym mógł pokazać im, żem od nich nie gorszy, a