Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na policyi — z chwilą przyjazdu dorożek i po przedstawieniu przez policjanta Nr. 39 całej sprawy, zakłębiło się, zakotłowało — i wszyscy jak zwykle potracili głowy...
Z mieszkania zbiegł na dół do sali inspekcyjnej sam dyrektor z okrzykiem:
— Jeszcze tego nam potrzeba było?!
Komisarz Chmielewski kręcił nerwowo papierosa, ręce mu drżały, jak w febrze, a koncepista Tauer, robiąc ogromne kroki po małym pokoju, wykrzykiwał:
— To już jest łajdactwo!
Tymczasem mordercę zamknięto w celi aresztanckiej, a zabrano się do rozpoznania zabitego w tak okropny sposób.
— Kim był zabity?...
— Za co, dlaczego go zamordowano?
Otóż pytań tych nikt nie był wstanie rozwiązać... Zabitego nikt nie znał... Był on dziwnie ubrany: na nogach miał lakiery, ubranie frakowe pomięte, piersi ozdobione dziwnymi orderami jakichś nie egzystujących państw, co widząc koncepista p. Tauer, znowu krzyknął:
— To już jest łajdactwo!
Niepodobna jednak, aby w środku Rynku padł człowiek i policja nie wiedziała, kto on jest i skąd pochodzi. Posłano więc po p. Kurkę, bo ten zna wszystkich i nie było wypadku, aby kiedykolwiek się pomylił.
Tymczasem p. Tauer, nie mogąc się jeszcze uspokoić co chwilę powtarzał swoje:
— To już jest łajdactwo!
Za chwilę wszedł p. Kurka i powłóczystym swym wzrokiem nakrył ofiarę.
Zapanowała grobowa cisza... Tak straszna, gniotąca, której minuta zamienia się w wieki całe...
Niemal z zapartym oddechem czekano na sąd pana Kurki.
Po chwili jednak — ten rozłożył bezradnie ręce i wyszeptał:
— Nie znam!...
A echo odpowiedziało: „Nie zna!“.