Przejdź do zawartości

Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwóch stanęło obok mordercy, człowieka dziwnie kościstego, ubranego w szarą opończę, który porzuciwszy skrwawiony nóż na ziemię, stał z rezygnacją, nie myśląc wcale ani się bronić, ani też uciekać. U nóg jego leżał duży worek, napełniony do połowy jakimś towarem, którego przeglądać nie było potrzeba wobec tego, że zabójca znajdował się już w rękach władzy.
Natomiast pozostali rzucili się na ratunek zamordowanemu.
Ratunek ten jednak okazał się już zbyteczny. Cięcie bowiem było tak straszne, że śmierć nastąpiła natychmiast.
Na ziemi leżała martwa bryła, brocząca w kałuży własnej krwi, która wśród mroków nocy ścieliła się na bruku czarną plamą, dodając wydarzeniu temu wiecej grozy i czyniąc na obecnych jeszcze silniejsze wrażenie.
Widok był straszny.
Jakkolwiek okropna ta zbrodnia wydarzyła się o samej północy, pomimo to napływać zaczęły coraz większe tłumy ciekawych, którzy zwartem kołem otoczyli policję, mordercę i zamordowanego.
Sytuacja stawała się groźną.
Z tłumu szedł złowrogi pomruk w stronę mordercy, który szklanemi oczyma wodził po zebranych, a z zaciśniętych kurczowo ust dolatywał tylko czasami szept:
— Tak się stać musiało!...
Należało teraz zbadać motywa zbrodni i stwierdzić tożsamość osób, gdyż trzymanie zbrodniarza i stanie nad zwłokami wśród nocy i na środku Rynku — nie doprowadziłoby do niczego!...
Zabrano więc na jedną dorożkę zabitego, na drugą wsadzono mordercę i cwałem ruszono w ulicę Jagiellońską do gmachu policyi.
Straszny ten konwój dziwnie odbijał od rzęsiście oświetlonych kamienic, w których w szeregu okien migały tańczące pary, a tony rozkosznego walca przedzierały się na ulicę i płynęły dalej i dalej, mącąc ciszę nocną!...
A z tłumu szedł złowrogi, zdławiony krzyk:
„Na latarnię z nim! Na latarnię!...“

∗                    ∗