Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Adam...
— A mnie Ewa!...
— To bardzo ślicznie!...
— Adam i Ewa zostali wygnani z raju.
— To nic nie szkodzi! Jeżeli Adam kochał Ewę, to mu już było wszystko jedno!...
— W takim razie niech pan pomówi z rodzicami.
I wybiegła z pokoju.
Osłupiałem do tego stopnia, że dopiero uściski pana radcy i jego małżonki przyprowadziły mnie do przytomności.
— No, no, to pan, kochając naszą córkę, krył się z tem! A godziło się to? Cóż to, my z innej gliny? Hę! Co? Tylko w ten sposób. Ręka w rękę. Góra z dołem!... No, tak!
Stało się to tak nagle, że długo jeszcze nie mogłem przyjść do siebie, do czego przyczyniło się także i poczucie własnego szczęścia, które wprost pchało mi się w ręce.
Za trzy tygodnie odbył się cichy ślub u ciotki na granicy rumuńskiej. W tym czasie pan radca zupełnie zdemokratyzował się, tak, że chłopi okoliczni wysłali aż deputację do namiestnika, z prośbą, aby go przeniósł do innego powiatu, bo załatwiając sprawy od ręki, odjął im możność kłócenia się z sąsiadami w korytarzach sądowych.
Po ślubie wyjechałem z Ewunią w podróż — a po pięciu miesiącach powróciliśmy znowu do ciotki, gdzie urodził mi się synek, któremu na chrzcie dano imię Adaś, a to dla tego, bo ciotka orzekła, że on jest do mnie, jak dwie krople wody podobny.
Ciotka ma mały folwark, który ponieważ był porządnie zaniedbany, oddano pod moją opiekę i tak stałem się prawie jego właścicielem i do dziś dnia na nim gospodaruję. Wszyscy nazywają mnie sędzią! Z byle kim się nie zadaję. A tylko martwi mnie mój teść, który za bardzo się zdemokratyzował, właśnie wtedy, kiedy człowiek powinien czuć tem więcej swoją godność i nie bratać się z tłumem.