Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale gdzie mnie do córki radcy, która, gdy przyjechała do domu, całymi dniami wywodziła słowicze tryle, a na mnie nawet spojrzeć nie chciała, tak mnie przynajmniej się zdawało i przez to byłem bardzo nieszczęśliwy. Nieszczęście to jednak trwało krótko, bo oto sprawa wzięła niespodziewany obrót.
Ostatnich wakacyj, gdy przyjechała, kompletnie zamilkła. Buzia jej się jakoś zmieniła. Słowicze tryle ustały, natomiast stary radca chodził wyprężony, jak bocian i kłapał wargami również jak bocian.
Nastały dla mnie złote czasy! Z roboty mojej radca był tak zadowolony, że klepał mnie po ramieniu, raz uścisnął mi nawet rękę, a gdy ucieszony pocałowałem go w rękaw, pogładził mnie po twarzy i rzekł:
— Dobry z ciebie chłopiec, pracowity, porządny, takich nam potrzeba! Przyjdź dziś do nas na herbatkę!...
Matka moja zużyła pół litra benzyny na czyszczenie mego garnituru, a ja wykąpałem się i ogoliłem, potem przywdziałem odnowiony garnitur, w butonierkę wpiąłem gałązkę rezedy, którą matka moja pasjami hodowała w wazonikach, wysmarowałem sobie głowę brzozową pomadą i tak odświeżony i pachnący zasiadłem w ciasnem kółku rodzinnem radcostwa dobrodziejstwa, którzy byli tak zachwyceni, że radca nazwał mnie raz nawet kolegą, a mama, usadowiwszy mnie koło córki, raz w raz podsuwała nam potrawy, mówiąc:
— Jedzcie moje dzieci...
Po kolacji ojciec wyszedł wypalić fajeczkę, mama zakrzątnęła się koło gospodarstwa, a ja pozostałem z panną sam na sam.
Byłem wprost przygwożdżony. Jak tu zacząć rozmowę? Wszystko, co powiem, będzie głupie!.... bo czyż wiedziałem jak i o czem mówi się z osobą, którą się kocha. Po raz pierwszy w życiu mnie to spotkało... zresztą byłem tak szczęśliwy, z jej łaskawych uśmiechów do mnie kierowanych, z jej zainteresowania się mną, że zapewne nic mądrego nie byłbym powiedział!...
Z tej przykrej sytuacji wybawiła mnie ta anielska istota, zagadnąwszy mnie nagle:
— A panu jak na imię?