Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja matce nic nie powiem...
— Dobrze synu.
— Więc pójdziemy?
— Nie, synu.
— A dlaczego?
— Bo kabaret nie dla ciebie.

∗                    ∗

— Proszę ojca, a jak ja się lekcyi nie nauczę, czy przyznać się profesorowi, czy nie?
— Nie...
— No to, jak mnie złapie, to dostanę dwóję.
— Tak.
— To może lepiej się przyznać?
— Lepiej...
— Kiedy widzi ojciec, jak się raz przyznałem, to właśnie dostałem nie dwóję, ale tróję!

∗                    ∗

— Proszę ojca, czy zegar, jak idzie, jest rzeczownikiem żywotnym?
— Żywotnym.
— A jak stanie, to jest nieżywotnym?
— Nieżywotnym.

∗                    ∗

— Proszę ojca, może poszlibyśmy na raki do Fleischmana?...
— Nie synu.
Franio, zaczął tracić cierpliwość...

∗                    ∗

— Proszę ojca, jakbym tak z dużo podkręcił lampę, to się nakopci w pokoju?
— Nakopci.
— A jak skręcę, to się przestanie kopcić?