Strona:Zygmunt Hałaciński - Złośliwe historje.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przestanie.
— A jakbym tak, proszę ojca, jeszcze raz podkręcił, to się znów będzie kopcić?
— Będzie!
— Więc co mam zrobić, aby nie kopciło?
— Zabrać się i iść do drugiego pokoju, bo mi przeszkadzasz w pracy!
— Jak ojciec każe!...
I wyszedł Franio posłuszny, pozostawiając kopcącą lampę w tak okropny sposób, że filozof, zagłębiony nad chińskim warkoczem, kąpał się wprost w obłokach czarnego dymu.

∗                    ∗

— Proszę mamy, u ojca kopci lampa.
— A dlaczego nie przekręciłeś?
— Chciałem, ale ojciec kazał mi się wynieść z pokoju...

∗                    ∗

— Teobaldzie!... Jezus Marya!... Wszystko obłożone sadzą!... Co ja mam zgryzoty z tym filozofem!... Wynoś mi się zaraz!... Magda pootwieraj okna!... Boże, Boże!... Ze dwa dni trzeba sprzątać, zanim do ładu mieszkanie przyprowadzę! A to skaranie Boże z tym chłopem, dnia niema, aby nie zrobił mi zgryzoty, ale za to jest filozofem, choć to się psu na buty zda. No, Teobaldzie zabieraj mi się ztąd zaraz!...

∗                    ∗

— A widzi ojciec, gdybyśmy byli poszli na raki do Fleischmana, nie byłby miał ojciec awantury. Dobrze radziłem, a ojciec nie chciał mnie posłuchać. I teraz jeszcze radzę to samo.
— Masz racyę, synu!...
I poszli.