Strona:Zweig - Amok.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szybkim, pragnącym ruchu, i z sympatycznem współczuciem skierowałem spojrzenie na jej szyję. Jedną, jedyną istotę odczuwałem teraz, która także żarzyła się w pożarze całego świata i chciałem, żeby się dowiedziała o pokrewieństwie naszych dusz. Chciałem krzyknąć do niej:
— Czy rozumiesz mnie? Czy rozumiesz mnie? Ja tak samo jestem podniecony jak ty, ja także cierpię! Czy rozumiesz mnie? Czy rozumiesz mnie?
Wlepiłem oczy w jej plecy, gładziłem w myślach jej włosy, przeszywałem ją spojrzeniem, wołałem ją ustami, tuliłem ją do siebie, patrzyłem i patrzyłem, wyrzucałem z siebie całą moją gorączkę, ażeby ją odczuła. Ale nie odwracała się. Siedziała, jak posąg skamieniała, chłodna i obca. Nitk nie odczuwał wraz ze mną. W niej także świat nie oddychał. Paliłem się sam.
Ach, ta duszność zewnątrz i wewnątrz, nie mogłem jej już znieść! Tłusta i słodka para i dym z ciepłych potraw drażniły mnie, każdy szmer przeszywał mi nerwy. Czułem, jak krew we mnie pulsuje i czułem się blizkim omdlenia. Chciałem się jaknajprędzej stąd oddalić, wszystko we mnie spragnione było chłodu, a ta bliskość ludzi dusiła mnie.

Obok mnie znajdowało się okno. Pchnąłem je, pchnąłem na oścież. Tam na dworze było znowu tak tajemniczo, to samo niespokojne drganie, co w mojej krwi, tylko roztopione w bezgraniczności nocnego nieba. Żółto-biały błyszczał księżyc, jak rozpalone oko w pierścieniu czerwonej pary, a ponad polami przechodziły blade, jak upiór, gorące wyziewy. Gorączkowo ćwierkały świerszcze. Zda-

91