Strona:Zweig - Amok.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mozolnie próbowałem wstać. Czy to nie był wiatr? Zapomniałem już, jak to było, za długo nie piły już zasychające płuca tego ożywczego chłodu, a tam, gdy byłem w ciśnięty w kąt, gdzie dach rzucał cień na mnie, nie czułem żadnego powiewu. Ale drzewa tam nad przepaścią musiały odczuwać czyjąś obecność, bo naraz zaczęły się kołysać lekko, i jak gdyby szepcąc, pochylały się do siebie. Cienie między niemi ruszały się niespokojnie. Jak żyjące stworzenia pierzchały raz tu, raz tam; nagle podniósł się gdzieś daleko głęboki, drgający ton. Naprawdę... wiatr nadszedł. Szept, szelest, szum, głęboki ton, jak na organach, a naraz silniejsze, potężne wstrząśnienie. Jak gonione nagłym przestrachem leciały chmury kłębiącego się kurzu przez ulicę, wszystkie w jednym kierunku. Ptaki, które gdzie się dotąd ukrywały, zaznaczyły się czarnemi linjami w powietrzu, konie otrząsały nozdrza z piany, a daleko w dolinach ryczało bydło. Coś potężnego budziło się i musiało już być niedaleko, ziemia już o tem wiedziała, las i zwierzęta, a także i niebo zaciągnięte lekką szarą zasłoną.

Drżałem ze wzburzenia. Moja krew była podrażniona, gorąca, moje nerwy prężyły się, nigdy nie odczuwałem tak jak teraz rozkoszy wiatru, błogosławionej rozkoszy burzy. Burza nadciągała. Rosła, wzbierała, zapowiadała się. Pomału pchał wiatr w drugą stronę białe kłęby dumy, ziajał i dyszał poza górami, jakgdyby toczył ktoś olbrzymi ciężar. Niekiedy przycichały te tony, jakby zmęczone. Wtedy jodły drżały ciszej, jak gdyby chciały nasłuchiwać, a ja drżałem wraz z niemi. Gdzie

83