Strona:Zweig - Amok.pdf/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na mnie — ironiczny, ostry, cyniczny wyraz skurczył jego wargi.
— Aha... pański wspaniały obowiązek „niesienia pomocy”... aha... tą sentencją doprowadził mnie pan do gadania. Ale nie, mój panie, dziękuję. Niech pan sobie nie wyobraża, że jest mi teraz lepiej, od czasu, jak rozdarłem moje wnętrzności przed panem... Mojego złamanego życia nie może mi nikt załatać... za darmo służyłem holenderskiemu rządowi... moją emeryturę djabli wzięli, wracam do Europy ogołocony ze wszystkiego, jak pies... pies, który skomląc biegnie za trumną... wkońcu to przecież obala człowieka, a mam nadzieję, że już zbliżam się do końca... Nie, dziękuję panu za chęć odwiedzenia mnie. Mam już w kajucie innych towarzyszy, kilka dobrych starych flaszek whisky, które mnie czasem pocieszają, a potem mojego przyjaciela, do którego się niestety nie zwróciłem na czas: — mój poczciwy browning... ten mi lepiej pomoże, niż wszystkie gadania... Ostatecznem prawem człowieka, które nam pozostaje, jest zdechnąć, jak się komu podoba.. a przytem można się obejść bez czyjejkolwiek pomocy...

Popatrzył jeszcze raz na mnie ironicznie, poprostu wyzywająco, ale czułem, że był to tylko wstyd, bezgraniczny wstyd. Potem zgarbił się jeszcze więcej, odwrócił się bez pożegnania i szedł, dziwnie ciągnąc nogi za sobą, przez jasny pokład aż do kabin. Nie zobaczyłem go więcej. Daremnie szukałem go w nocy i następnej nocy na zwykłem miejscu. Nigdzie go nie było i mógłbym

75