Strona:Zweig - Amok.pdf/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ukryć swoje zburzenie... Widziałem drazu, że jego ręka drżała, kiedy podniósł ją do czapki.. Najchętniej byłbym go uścisnął... bo był zupełnie taki... jakim sobie życzyłem, żeby był ten, który tę kobietę posiadał... nie dumny uwodziciel... nie, dziecko prawie, naiwna czuła dusza, której się oddała.
Nieśmiały i przelękniony stał przedemną. Mój wzrok i namiętność, z jaką się zerwałem, mieszały go jeszcze bardziej. Mały wąsik pod wargą drżał zdradliwie... ten młody oficer, to dziecko musiało panować nad sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem.
— Niech pan wybaczy — wyjąkał wkońcu — chciałbym zobaczyć raz jeszcze panią...
Bezwiednie objąłem go — obcego człowieka! — i poprowadziłem, tak jak się prowadzi chorego. Popatrzył na mnie z wdzięczonścią, nieskończenie ciepło... Już w tej pierwszej sekundzie nasze dusze porozumiały się ze sobą... Poszliśmy do umarłej... Leżała w białej bieliźnie. Czułem, że moja obecność przeszkadza mu... cofnąłem się, żeby go zostawić samego z nią. Przystępował pomału bliżej, drżącym, powolnym krokiem... po jego ramionach widziałem, jak w nim wszystko drgało i targało się — szedł tak, jak ktoś, kto idzie przeciw burzy... i naraz runął przed łóżkiem na kolana... tak samo, jak ja przedtem...

Byłem w tej chwili przy nim, podniosłem go i poprowadziłem do krzesła. Nie wstydził się już, tylko szlochał głośno. Nie umiałem mu nic powiedzieć — tylko gładziłem go po jasnych, miękkich,

71