Strona:Zweig - Amok.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak... ale...
Był widocznie przestraszony. Chciał coś powiedzieć i brakło mu odwagi. Wierne zwierzę cierpiało jakąś nieokreśloną mękę.
— Kto to jest?
Popatrzył na mnie, drżąc z obawy, że go uderzę. A potem powiedział — nie wymówił żadnego nazwiska... skąd w takiem nędznem stworzeniu bierze się naraz tyle inteligencji, skąd pochodzi, że w niektórych chwilach odzywa się w takich tępych istotach nieopisana delikatność?.. — Potem powiedział... bardzo, bardzo bojaźliwie:
— To on...
Zerwałem się. Zrozumiałem go w tej chwili i byłem cały niecierpliwością, żeby zobaczyć tego nieznajomego. Bo widzi pan, jakie to dziwne... podczas tych wszystkich męczarni, w tej gorączce pragnienia i pośpiechu zapomniałem zupełnie o „nim”, zapomniałem, że wchodzi jeszcze jeden człowiek w grę... mężczyzna, którego ona kochała, któremu namiętnie ofiarowała to, czego mnie odmówiła... Przed dwudziestu, przed dwudziestu czteroma godzinami byłbym jeszcze nienawidził tego człowieka, byłbym w stanie go zabić... Teraz... nie mogę panu opisać, jak pragnąłem go zobaczyć i pokochać, dlatego, że ona go kochała...

Jednym susem byłem przy drzwiach. Stał tam młody, bardzo młody oficer z jasnemi włosami, bardzo szczupły, bardzo blady... Wyglądał, jak dziecko, tak... tak wzruszająco młody... a niesłychanie wzruszył mnie także tem, że starał się być mężczyzną, pokazać, że umie panować nad sobą...

70