Strona:Zweig - Amok.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan wyjeżdża jeszcze w tym tygodniu, prawda?
— Słowo honoru.
Znowu na mnie popatrzył. Widziałem, że chce być dalej ostry i rzeczowy.
— Postaram się zaraz o trumnę — powiedział, żeby pokryć zmieszanie.
Ale co to było we mnie, co mi sprawiało taką straszną udrękę? Wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się z nagłą serdecznością.
— Niech pan się z tem upora... — powiedział.
Nie wiedziałem o czem myśli. Czy byłem może chory? Czy byłem... obłąkany? Odprowadziłem go, otworzyłem drzwi... ale już ostatkami sił zamknęłem je za nim. Potem wróciło znowu to tykanie w skroniach, wszystko kręciło się i tańczyło wokoło mnie... i właśnie przed jej łóżkem padłem na ziemię, tak... tak, jak opanowany szałem amoka na końcu biegu pada — z pękniętemi nerwami.

Znowu zamilkł. Jakiś dreszcz mnie przeszedł, a może był to chłód porannego wiatru, który z cichym szumem wiał nad okrętem? Ale zmęczone rysy, rozjaśnione teraz brzaskiem rodzącego się dnia, naprężyły się znowu.
— Jak długo leżałem tak na macie... nie wiem. Ktoś dotknął mnie. Zerwałem się. Był to boy, który nieśmiało, z prawie nabożnym gestem stał przede mną i patrzył mi niespokojnie w oczy.
— Ktoś chce tu wejść... chce ją widzieć...

— Nikomu nie wolno tu wejść.

69