Strona:Zweig - Amok.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyjąkał — żebym ja, jako lekarz urzędowy, zatuszował tę — zbrodnię?
— Tak jest, wymagam tego — muszę tego wymagać...
— Pańską zbrodnię...
Pwiedziałem panu, że nie tknąłem tej kobiety, bo wtedy nie stałbym przed panem. Byłbym już dawno skończył z życiem. Ta kobieta odpokutowała za swój występek, jeżeli pan chce to tak nazwać, odpokutowała i świat nie powinien się o tem dowiedzieć. A ja nie pozwolę, żeby honor jej teraz brukano niepotrzebnie.
Mój energiczny ton drażnił go jeszcze bardziej.
— Nie pozwoli pan... dobrze! A, pan jest moim zwierzchnikiem?... albo zdaje się panu, że pan nim jest... Niech pan tylko spróbuje mi rozkazać!... Odrazu sobie pomyślałem, że chodzi tu o jakąś nieczystą sprawę, jeżeli pana wyciągnęli z tego zapadłego kąta — śliczną praktykę pan tu zaczyna, śliczna próbka!.. Ale teraz ja całą rzecz zbadam i może pan na to liczyć, że protokół, pod którym jest podpisane moje nazwisko — że taki protokół jest prawdziwy. Nie podpisuję kłamstw!
— A jednak musi pan podpisać, bo przedtem nie wyjdzie pan z tego pokoju.
Chwyciłem przytem za kieszeń. Rewolweru nie miałem przy sobie. Ale doktór drgnął. Przystąpiłem do niego i popatrzyłem mu badawczo w oczy.

— Powiem panu coś... żeby nie przyszło do ostateczności — mnie nic nie zależy na mojem życiu... I nic na życiu innego człowieka... — do tego już doszedłem... Zależy mi tylko na tem, żeby dotrzymać

67