Strona:Zweig - Amok.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, kołysząc się na swych nagich, cichych stopach i podawał mi drżąc, wyczekując, jakby to była właśnie ta oczekiwana pomoc i ratunek... Wiem, że byłby dał sobie żyły porozcinać, żeby ją uratować... taka była ta kobieta, taką władzę miała nad ludźmi... a ja... ja nie miałem żadnej władzy, żeby choc jedną kroplę krwi jej uratować... Ach, ta noc, ta straszna noc walki między życiem a śmiercią!
Nad ranem przebudziła się jeszcze raz.. otwarła oczy... teraz nie były już zimne i dumne... gorączka taiła się w nich wilgotnym blaskiem... jak obca obmacywała wzrokiem ściany pokoju... Wtem spojrzała na mnie, zdawała się namyślać, chciała sobie przypomnieć moją twarz... i naraz... widziałem to... przypomniała sobie... bo jakiś strach, chęć obrony... coś nieprzyjaznego napięło jej rysy... poruszała rękami, tak jakby chciała uciec gdzieś... zdala, zdala ode mnie... Widziałem, że myśli o tem... o tej chwili wtedy u mnie... Ale potem przyszło zastanowienie... popatrzyła na mnie spokojniej, oddychała ciężko... czułem, że chce mówić, powiedzieć coś... Znowu ręce zaczęły się prężyć... chciała się podnieść, ale była za słaba... wtedy spojrzała na mnie z udręką... jej usta poruszyły się cicho... był to już ostatni gasnący dźwięk...
— Czy nikt się nie dowie?... Nikt?..
— Nikt... — rzekłem z całą siłą przekonania — obiecuję pani...
Ale jej oczy były jeszcze niespokojne...
— Niech mi pan przysięgnie... przysięgnie... Nikt się nie dowie...

Podniosłem palce, jak do przysięgi. Popatrzyła na

63