Strona:Zweig - Amok.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zę... byłem tylko lekarzem... widziałem tylko cierpienie... i wiedziałem... i wiedziałem odrazu, że wszystko było stracone, jeżeli nie stanie się jakiś cud... prawie wszystka krew z niej uszła pod zbrodniczą, niezręczną ręką, a ja nie miałem nic w tej cuchnącej jaskini, żeby tę krew zatamować, nawet czystej wody... Wszystko, czego się dotknąłem, lepiło się od brudu.
— Musimy ją zaraz przenieść do szpitala — powiedziałem.
Ale zaledwie wymówiłem te słowa, udręczone ciało podniosło się kurczowo.
— Nie, nie... wolę umrzeć... nikt nie może się dowiedzieć... nikt... dowiedzieć... do domu... do domu...
Zrozumiałem... jej chodziło tearz już tylko o jej honor, a nie o życie... I usłuchałem jej. Boy podniósł nosze... ułożyliśmy ją na nich... i tak już jak trup wycieńczoną i gorączkującą... nieśliśmy ją nocą... do domu... odsuwając pytającą i przerażoną służbę... jak złodzieje przenieśliśmy ją do jej pokoju i zamknęlśmy drzwi... A potem zaczęła się walka, długa walka ze śmiercią.

Naraz jego ręka wpiła się w moje ramię, tak że prawie krzyknąłem z bólu i ze strachu. Twarz w świetle księżyca, zbliżyła się do mnie, zobaczyłem wytrzeszczone białe zęby, zobaczyłem okulary, żarzące się, jak dwoje olbrzymich kocich oczu. I teraz nie mówił już, ale krzyczał:

— Czy pan wie, pan, obcy człowiek, który tu siedzi na pokładzie, objeżdżający świat dla przyjem-

60