Strona:Zweig - Amok.pdf/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dostałem się tam poomacku... i rozpoznałem kawałek ludzkiego ciała, leżącego na brudnej macie, skurczonego z bólu... tam leżała... ona...
Nie mogłem dojrzeć w ciemności jej twarzy... Moje oczy nie były jeszcze przyzwyczajone... domacałem się tylko jej ręki... gorącej, gorącej jak ogień... Gorączka, wysoka gorączka... Dreszcz mnie przeszedł... w pierwszej chwili zrozumiałam wszystko... uciekła tam przedemną... dała się krajać jakiej brudnej Chince, tylko dlatego, że przypuszczała, że tu zachowają lepiej jej tajemnicę... dała się zamordować jakiejś djabelskiej czarownicy, wolała to, niż mnie zaufać... tylko dlatego, że obłąkany nie uszanowałem jej dumy, że nie chciałem jej zaraz ratować... bo mniej obawiała się śmierci niż mnie!

Krzyknąłem: „Światła!” Boy skoczył, obrzydliwa Chinka przyniosła drżącemi rękami kopcącą naftową lampę... musiałem panować nad sobą, żeby tej żółtej kanalji nie chwycić za gardło... postawili lampę na stole... Światło padało żółte i jasne na udręczone ciało... I naraz wszystko ze mnie opadło, cała ta nieczysta posoka nagromadzonej namiętności... byłem już tylko ratującym lekarzem czujnym, człowiekiem wiedzy... zapomniałem o sobie... zacząłem walczyć trzeźwemi zmysłami przeciwko tej zgrozie. To nagie ciało, którego pożądałem w moich marzeniach, czułem już tylko jako... jakby to powiedzieć... jako materję, jako organizm... nie myślałem o niej, tylko o życiu, które się broniło przeciwko śmierci, o człowieku, który się kurczył w męczarniach... Jej krew, jej gorąca, święta krew zalewała mi ręce... ale nie czułem tego ani jako rozkosz ani jako zgro-

59