Strona:Zweig - Amok.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dach, on za mną... Sado, mały wózek czekał przed bramą, wsiedliśmy...
— Co się stało? — pytałem go...
Patrzył na mnie drżąc i milczał z zagryzionemi wargami... zapytałem jeszcze raz, milczał i milczał... Byłbym go najchętniej znowu uderzył w twarz pięścią, ale... właśnie jego psia wierność dla niej wzruszała mnie... nie pytałem dłużej... Wózek mijał tak szybko tę plątaninę krętych uliczek, że ludzie z przekleństwem pierzchali na wszystkie strony, biegł tak z europejskiej części nad wybrzeżem do miasta położonego niżej, i dalej, dalej aż do krzykliwej i tłumnej chińskiej dzielnicy. Nareszcie przybyliśmy do jakiejś wąskiej uliczki, leżącej na uboczu... Stanął przed niskim domkiem... Dom był brudny i jakby skurczony, z frontu mały sklepik oświetlony łojówką... jedna z tych bud, gdzie ukrywają się lokale palaczy opjum, gniazda złodziei, albo piwnice paserów... Boy spiesznie zapukał... W szparze zaledwie odemkniętych drzwi zasyczał jakiś głos, pytał i pytał... Nie mogłem tego dłużej wytrzymać, zeskoczyłem z siedzenia, pchnęłem przymknięte drzwi... stara Chinka uciekła z krzykiem... za mną szedł boy i poprowadził mnie przez sień... chwycił za klamkę od innych drzwi... innych drzwi do ciemnej komórki, gdzie czuć było niemiłą woń alkoholu i zastygłej krwi... Usłyszałem jęk... szedłem poomacku...

Znowu głos ucichł. A kiedy potem wybuchnął, był już bardziej szlochem niż mową.

58