Strona:Zweig - Amok.pdf/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

giczny... Nie wiem dlaczego mnie ta kartka tak wzruszyła...
Była w niej jakaś tajemnica, jakaś zgroza... była pisana jakby w ucieczce, jakby na poczekaniu, we framudze okna, albo w powozie... Coś nieopisanego, szło z tej tajemniczej kartki i mroziło moją duszę... jakiś niepokój, jakiś pośpiech, jakieś przerażenie... a jednak... jednak, byłem szczęśliwy... napisała do do mnie, nie musiałem umierać, wolno mi było ją ratować... może... może... ale gubiłem się w niedorzecznych przypuszczeniach... Sto, tysiąc razy czytałem tę małą karteczkę, całowałem ją... badałem, szukałem, jakiegoś niedostrzeżonego, zapomnianego słowa... moje marzenia stawały się coraz głębsze, coraz bałamutniejsze, opętał mnie fantastyczny sen przy otwartych oczach... rodzaj paraliżu... zupełnie tępego a jednak niepokojącego, stan między snem a jawą, co trwało przez kwadranse, a może godziny...
Naraz przeraziłem się... Czy nie pukano do drzwi?.. Wstrzymałem oddech... Minęły dwie minuty nieruchomej ciszy... A potem znowu ciche, jakby skrobanie myszy, ciche ale gwałtowne pukanie... Skoczyłem, jeszcze zataczając się, otworzyłem drzwi — na korytarzu stał boy, jej boy, ten sam, którego wtedy uderzyłem pięścią w twarz... jego brunatna twarz była trupio blada, jego zmięszane spojrzenie mówiło o nieszczęściu. W tej chwili uczułem zgrozę...
— Co... co się stało? — zdołałem wyjąkać.
— Come quickly — powiedział.
I nic więcej.

W tej chwili pędziłem już, jak szalony po scho-

57