Strona:Zweig - Amok.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w malignie, bo kiedy wstałem od stołu, byłem oblany potem... cały pokój kręcił mi się w oczach... musiałem się napić wody Dopiero potem próbowałem przeczytać ten list jeszcze raz, ale po pierwszych słowach porwał mnie wstręt... drżąc, złożyłem go, wziąłem już nawet kopertę... Naraz rozjaśniło mi się w głowie... w jednej chwili wiedziałem, co teraz powinienem był napisać. Chwyciłem jeszcze raz pióro do ręki i napisałem na ostatniej stronie: „Czekam tu w hotelu na słowo przebaczenia. Jeżeli nie będę miał do siódmej odpowiedzi — zastrzelę się”.
Potem wziąłem list, zadzwoniłem na boy’a i kazałem mu zaraz odnieść go. Ostatecznie, tak było powiedziane... wszystko.

Coś zadźwięczało i potoczyło się koło nas... Gwałtownym ruchem przewrócił flaszkę whisky, słyszałem, jak jego ręka szukała jej na ziemi i potem ją naraz chwyciła jednym ruchem; szerokim łukiem rzucił pustą flaszkę do morza. Głos ucichł na kilka minut, potem gorączkowo zaczął mówić dalej jeszcze bardziej podniecony rozmową niż przedtem:

— Nie jestem wierzącym chrześcijaninem... dla mnie niema już nieba, ani piekła... a jeśli jest, to się go nie boję, bo nie może być nic straszniejszego od tych godzin, które przeżyłem wtedy od południa do wieczora... Niech pan sobie tylko wyobrazi: mały pokój, gorący w słońcu, coraz gorętszy w skwarze południa... mały pokoik, tylko stół, krzesło i łóżko... A na stole nic prócz zegarka i rewolweru... a przy

55