Strona:Zweig - Amok.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to panu wytłomaczyć... czułem w sobie jeszcze obowiązek... tak, ten obowiązek ratowania jej, ten przeklęty obowiązek... Ta myśl, że mogła mnie potrzebować, że mnie teraz potrzebowała, przyprawiała mnie o obłąkanie... To był czwartek już... a w sobotę... powiedziałem już panu... w sobotę przybijał okręt, wiedziałem, że ta kobieta, ta dumna, wyniosła kobieta nie przeżyje tego wstydu przed mężem... przed światem... Ach, jak strasznie męczyły mnie myśli o bezpowrotnie straconych chwilach, o mojej obłąkanaj porywczości, która przeszkodziła ratunkowi w swoim czasie... godzinami, godzinami, przysięgam panu, chodziłem po pokoju tam i napowrót, i wytężałem mózg, w jaki sposób mogę się do niej zbliżyć, w jaki sposób mogę wszystko naprawić, jak ją ratować... bo o tem wiedziałem napewno, że mnie więcej nie przyjmie w swym domu... jej śmiech czułem jeszcze we wszystkich nerwach, tak samo, jak drganie gniewu w jej twarzy... godzinami, rzeczywiście godzinami chodziłem tam i napowrót po wąskim, trzymetrowym pokoju... zrobił się dzień... zrobiło się południe...

I naraz rzuciłem się do stołu... wydarłem kartkę papieru listowego i zacząłem pisać do niej... list pokorny, skomlący, jak pies, w którym prosiłem o przebaczenie, w którym nazywałem się obłąkanym, złoczyńcą, w którym błagałem ją, żeby mi zawierzyła... Przysięgałem, że jeżeli zechce, zniknę zaraz potem z miasta, z kolonji, ze świata... żeby mi tylko uwierzyła i przebaczyła, żeby się dała ratować w ostatniej, najostatniejszej chwili. Przez dwadzieścia stron gorączkowałem... musiał to być wprost list, jak

54