Strona:Zweig - Amok.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działem, że... że ona tak samo, jak ja tylko o tem myśli... tylko o tem... że tylko my dwoje posiadamy tę straszną wspólną tajemnicę... a ona tańczy... W tych chwilach mój strach, żądza i uwielbienie wzrosły w namiętność. Nie wiem, czy mnie kto obserwował, ale z pewnością zdradzałem jeszcze[1] nie moggłem patrzeć w innym kierunku... musiałem... tak, musiałem patrzyć na nią, wsysałem się zdaleka oczyma w jej twarz i szarpałem tę maskę oczekując, że spadnie na sekundę. Musiała nieprzyjemnie odczuwać to moje ustawiczne wpatrywanie się, bo kiedy wracała, prowadzona przez swego dansera, popatrzyła na mnie przez mgnienie oka ostro, rozkazująco, jakby żądała, żebym poszedł...

Ale... ale... powiedziałem panu przecież... byłem opętany szałem, nie patrzyłem wprawo ani wlewo. Zrozumiałem w tej chwili, co to spojrzenie oznaczyło: panuj nad sobą, nie urządzaj przedstawienia — wiedziałem, że chciała odemnie, jakby to powiedzieć: — dyskrecji w zachowaniu się w publicznem miejscu... zrozumiałem, że jeśli teraz odejdę stąd spokojnie, mogę być pewien, że jutro będę przez nią przyjęty... że tylko teraz nie chciała być narażona na moją wpadającą w oko poufałość, chciała jej uniknąć. Że obawiała się z mej strony — Bóg świadkiem, jak słusznie! — jakiejś sceny, wywołanej moją niezdarnością... Pan widzi, że wiedziałem wszystko, rozumiałem ten rozkazujący wzrok... ale to było we mnie zanadto silne... musiałem z nią mówić. Zbliżyłem się do grupy ludzi, gdzie stała rozmawiając i wcisnąłem się, pomimo, że znałem tylko kilka osób obecnych, wcisnąłem się w

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w składzie - brak fragmentu tekstu - poprawną treść uzupełniono na podstawie wydania z roku 1925
50