Strona:Zweig - Amok.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła czy nie chciała mnie widzieć — i patrzyłem na ten uśmiech grzeczny i ujmujący, który drżał wkoło jej wąskich warg. I uśmiech ten upoił mnie na nowo, bo... bo wiedziałem, że był kłamstwem, sztuką czy techniką, mistrzostwem udawania. Dzisiej jest środa — przeleciało mi przez głowę, w sobotę przybywa jej mąż... jak ona się może tak śmiać, tak... bez troski śmiać się i bawić się niedbale wachlarzem, zamiast go zgnieść kurczowo ze strachu? Ja... ja, obcy... drżałem od dwóch dni, od tej chwili... ja, obcy, żyłem jej obawą, jej przerażeniem, wszystkiemi wybrykami uczucia... a ona szła na bal i uśmiechała się, uśmiechała, uśmiechała...
W głębi sali zaczęła grać muzyka. Rozpoczęły się tańce. Jaki starszy oficer prosił ją do walca. Przeprosiwszy, oddaliła się z grona rozmawiających, przeszła obok mnie do drugiej sali oparta na jego ramieniu. Kiedy mnie spostrzegła, rysy jej wyprężyły się gwałtownie — ale tylko na sekundę, potem skinęła mi głową, poznała mnie uprzejmie, jak przypadkowego znajomego, zanim się jeszcze zdecydowałem, czy ukłonić się jej czy nie. Rzuciła tylko:
— Dobry wieczór, doktorze — i przeszła.

Nikt nie mógł się domyśleć, co się kryło w tem szaro-zielonem spojrzeniu, ja sam, ja sam nawet nie wiedziałem. Dlaczego ukłoniła mi się? Dlaczego poznała mnie zaraz?... Czy był znak odtrącenia czy zbliżenia? Czy tylko zmieszanie z powodu nagłego, niespodziewanego spotkania? Nie mogę panu opisać, w jakiem rozdrażnieniu pozostawałem, kiedy ją tak widziałem niedbale wspartą w tańcu na ramieniu oficera, spokojną i obojętną, podczas kiedy ją wie-

49