Strona:Zweig - Amok.pdf/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milczy przez chwilę, usta jej kurczą się lekko, drży i mówi potem prędko:
— A gdybym pana prosiła... czy wtedy pan zrobi to?
— Pani chce znowu załatwić interes — pani chce tylko wtedy prosić, jeżeli pani obiecam. Nie, najpierw mnie pani musi poprosić — a potem pani odpowiem.
Podrzuca głowę do góry, jak uparty koń. I spogląda na mnie gniewnie.
— Nie, nie będę pana prosiła. Wolę zginąć!
Porywa mnie szalony gniew:
— Jeżeli pani nie chce prosić, wtedy ja będę wymagał. Zdaje mi się, że nie potrzebuję mówić wyraźniej. — Pani wie, czego od pani żądam. Wtedy, tylko wtedy, zrobię to, co pani chce.
Przez chwilę patrzy na mnie bez ruchu. A potem — o, nie mogę panu powiedzieć, jakie to było straszne — potem jej rysy naprężyły się i... i zaśmiała się naraz... zaśmiała się z nieopisaną pogardą prosto w twarz... z pogardą, która mnie wprost zdeptała... i zarazem upoiła... Ten pogardliwy śmiech zerwał się tak nagle i wybuchnął, z taką siłą... jak eksplozja, że... że byłbym jej upadł do nóg i całował rąbek jej sukni. Trwał tylko sekundę, jak błyskawica; a ja czułem ogień w całym ciele...
Ale już się odwróciła i szła szybko do drzwi.

Mimowoli chciałem iść za nią... tłomaczyć się... błagać ją... byłem zupełnie złamany... wtedy odwróciła się jeszcze raz i powiedziała... nie, rozkazała:

38