Strona:Zweig - Amok.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które się nie chciało pochylić... uczułem rodzaj gwałtownej żądzy. Musiała przeczuć moje myśli, bo podniosła brwi, jak ktoś, kto chce odprawić natręta. Naga nienawiść stanęła między nami. Wiedziałem, że ona mnie nienawidzi, bo mnie potrzebuje, a ja nienawidziłem jej, bo nie chciała prosić. Teraz, przez tę sekundę milczenia mówiliśmy po raz pierwszy do siebie otwarcie. Naraz, jak gad ukąsiła mnie myśl... i powiedziałem jej... powiedziałem jej...
Ale nie, niech pan zaczeka, tak nie zrozumiałby pan tego co uczyniłem... co powiedziałem... muszę panu najpierw wytłomaczyć, jak... w jaki sposób ta szalona myśl wpadła mi do głowy.

Znowu szkło zabrzęczało w ciemności. A głos stawał się coraz bardziej podniecony.

— Nie, żebym się chciał tłomaczyć, usprawiedliwiać, uniewinniać... Ale zresztą pan mnie nie zrozumie... Nie wiem, czy byłem kiedy tak zwanym dobrym człowiekiem, ale... zdaje mi się, że byłem zawsze gotowy nieść pomoc... Podczas tego okropnego życia, jakie się tam prowadziło, było to jedynym skarbem, jaki się miało: tą garścią wiedzy, którą sobie człowiek wcisnął do mózgu, utrzymać oddech znikającego życia... radość tworzyciela... Rzeczywiście, były to moje najpiękniejsze chwile, kiedy przyszedł taki żółty chłopak, biało — siny ze strachu, ze spuchniętą nogą od ukąszenia żmiji i płakał, żeby mu jej nie odcinać, a mnie udawało się jeszcze go uratować. Godzinami jechałem, jeżeli

34