Strona:Zweig - Amok.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ostry i stanowczy, niby głos oficera, komenderującego pułkiem.
Mam przypadłości sercowe, doktorze, i muszę pana prosić, żeby pan wierzył w to, co mówię. Nie chciałabym tracić czasu na badanie... może mi pan okazać trochę więcej zaufania. Ja okazałem panu dostatecznie moje zaufanie, przychodząc do pana.
Teraz zaczęła się już poprostu walka. Otwarte wyznanie, które przyjąłem.
— Do zaufania potrzebna jest otwartość, otwartość bez zastrzeżeń. Niech pani mówi jasno. Jestem lekarzem. A przedewszystkiem, niech pani zdejmie welon, niech pani usiądzie, nie zajmuje się książkami i mówi bez ogródek. Nie przychodzi się do doktora pod osłoną welonu.
Popatrzyła na mnie prosto i dumnie. Przez chwilę wahała się. Potem usiadła i podniosła welon. Zobaczyłem twarz taką — jakiej się obawiałem, twarz o wyrazie nieprzeniknionym, zimnym, panującym nad sobą, o dziwnej piękności, niezależnej od wieku, twarz z szaremi angielskiemi oczyma, w których wszystko zdawało się spokojem, a poza któremi błyszczała namiętność. Te wąskie zaciśnięte usta nigdy nie zdradzą tajemnicy, jeśli nie zechcą. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem — ona, rozkazująca i pytająca zarazem z takiem zimnem, kamiennem okrucieństwem, że nie wytrzymałem tego spojrzenia i mimowoli odwróciłem głowę.

Zapukała lekko ręką w stół. A więc i w niej grały nerwy!.. Potem powiedziała naraz szybko:

31