Strona:Zweig - Amok.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z początku milczałem uparcie i zawzięcie. Czułem, że patrzała na mnie z pod welonu — wprost wyzywająco, że chciała mnie zmusić do mówienia. Ale ja nie chciałem tak łatwo ustąpić. Zacząłem mówić, ale wymijająco... mimowoli naśladowałem jej gadatliwy, obojętny sposób mówienia. Udawałem, że jej nie rozumiem, — bo nie wiem, czy pan potrafi odczuć to wraz ze mną: — chciałem ją zmusić, żeby powiedziała wyraźnie czego żąda, nie chciałem się ofiarować sam... tylko chciałem być proszony... właśnie przez nią... bo drażnił mnie jej despotyzm i bo wiedziałem, że nie ulegam żadnym kobietom tak łatwo, jak takim pysznym, zimnym królowym.
Mówiłem więc, że tego rodzaju stan nie jest zupełnie niebezpieczny, omdlenia należą do regularnego przebiegu, przeciwnie, zapewniają prawie zawsze pomyślny wynik. Przytaczałem przykłady z klinicznych czasopism... mówiłem, mówiłem, lekko i niedbale, wciąż traktując całą sprawę, jako banalny wypadek... i czekałem ciągle, że mi przerwie.
Przerwała mi nagle, ruchem ręki zmiatając niejako wszystko, co powiedziałem dotychczas.
— To mnie nie niepokoi, doktorze — wtedy, gdy mój syn przyszedł na świat, stan mojego zdrowia był o wiele lepszy... ale teraz nie jestem all right... mam sercowe przypadłości...
— Ach tak, sercowe przypadłości — powtórzyłem, pozornie zaniepokojony — zobaczymy zaraz — zrobiłem ruch, jakbym chciał wstać i przynieść słuchawkę.

Ale już przerwała mi znowu. Głos jej był teraz

30