Strona:Zweig - Amok.pdf/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nią mówić... pan musi..., bo stanie się coś strasznego... zużyłem całe moje pieniądze na wyszukanie jej... i nie zostawię jej tu... żywej, nie... nie zniosę tego dłużej!.. Mów pan z nią, mów pan z nią!..
Korzył się przedemną, jak szaleniec. W tej chwili przechodziło dwóch policjantów przez ulicę. Podniosłem go gwałtownie. Przez chwilę patrzył na mnie nieprzytomnie. Potem powiedział obcym, suchym głosem:
— Niech pan skręci w tę ulicę, na lewo. Zaraz dojdzie pan do swego hotelu.
Jeszcze raz popatrzył na mnie smutno, potem znikł.
Owinąłem się w płaszcz. Dreszcz mnie przebiegł. Czułem tylko zmęczenie, jakieś oszołomienie, morzył mnie sen. Chciałem zrozumieć to wszystko, ale czarna fala zmęczenia owładnęła mną. Wróciłem do hotelu, padłem na łóżko i zasnąłem twardo, jak zwierzę.

Nazajutrz nie wiedziałem już, co z tego było snem, a co prawdziwem zdarzeniem i jakieś dziwne uczucie we mnie broniło się przeciw temu, żeby się dowiedzieć prawdy. Zbudziłem się późno, w obcem mieście, poszedłem obejrzeć ów kościół, w którym miały być sławne starożytne mozajki. Ale patrzyłem, nie widząc nic, coraz wyraźniej przypominałem sobie spotkanie z ubiegłej nocy, ciągnęło mnie w tę stronę, chciałem odszukać ulicę i dom. Ale te dziwne uliczki żyją tylko w nocy, w dzień noszą zimne, szare maski, pod któremi poznają je tylko wtajemniczeni. Nie znalazłem tej uliczki, choć tak

274