Strona:Zweig - Amok.pdf/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieśmiało, naturalnie... ale jakie miłe mi to było... serce rozpływało mi się!... Zbiegałem ze schodów na dół i znowu na górę. Zamówiłem obiad w hotelu, nasz weselny obiad. Pomagałem jej przy ubieraniu się.. i zeszliśmy na dół, jedliśmy i piliśmy wesoło. Ona była taka wesoła, jak dziecko, taka słodka i dobra, i mówiła o naszem gospodarstwie... i jak się będziemy o wszystko starali... Wtem... — (jego głos stał się naraz ostry, zrobił ruch ręką, tak, jakby chciał kogoś zmiażdżyć) — wtem przyszedł kelner... zły, podły człowiek... myślał prawopodobnie, że jestem pijany, bo byłem, jak szalony, zataczałem się ze szczęścia... czułem się szczęśliwy... ach, jaki szczęśliwy... i wtedy, kiedy płaciłem, wydał mi ów kelner o dwadzieścia franków za mało... ofuknąłem go i zażądałem reszty... zmieszał się i położył złoty pieniądz w milczeniu. Wtedy... wtedy... zaczęła się naraz śmiać przeraźliwie. Popatrzyłem na nią, ale miała już inną twarz, szyderczą, ostrą i złą, twarz poprostu...
— Zawsze jeszcze jesteś taki dokładny, nawet w dniu naszych zaślubin — powiedziała zimno i ostro.

Zacząłem przeklinać moją pedanterję... starałem się znowu śmiać... Ale jej wesołość już zniknęła... Zażądała osobnego pokoju... Czegoż byłbym jej odmówił... a ja leżałem sam w nocy i myślałem tylko nad tem, coby jej kupić nazajutrz... czem ją obdarzyć, żeby jej dowieść, że nie jestem skąpy... dla niej nigdy!... Wstałem wcześnie, wyszedłem raniutko i kupiłem branzoletkę, a kiedy wszedłem do jej pokoju.... pokój był pusty... tak

272